O pomocy zgorzeleckich wolontariuszek dla ukraińskich żołnierzy

Puste miejsce przy wigilijnym stole w czasie wojny. Jesienią syn Aleksander, który już prawie rok służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy obiecywał, że może dostanie krótki urlop i przyjedzie na Boże Narodzenie. Jednak sytuacja na froncie dyktuje swoje. On teraz znajduje się tam, gdzie nie ma choinki, a pierwsza gwiazdka na niebie jest zasłonięta przez eksplozje rakiet i bomb. Może będzie miał okazję połączyć się przez Starlink? Zadzwonił. Sygnał jest słaby. Szybko wymieniamy się życzeniami bożonarodzeniowymi. Zapewnił, że może jutro, pojutrze będzie tam u nich spokojniej, to pogadamy oraz napisze podziękowanie za paczki dziewczynom z Okrzei Zgorzelec.

Puste miejsce przy wigilijnym stole w czasie wojny. Jesienią syn Aleksander, który już prawie rok służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy obiecywał, że może dostanie krótki urlop i przyjedzie na Boże Narodzenie. Jednak sytuacja na froncie dyktuje swoje. On teraz znajduje się tam, gdzie nie ma choinki, a pierwsza gwiazdka na niebie jest zasłonięta przez eksplozje rakiet i bomb. Może będzie miał okazję połączyć się przez Starlink? Zadzwonił. Sygnał jest słaby. Szybko wymieniamy się życzeniami bożonarodzeniowymi. Zapewnił, że może jutro, pojutrze będzie tam u nich spokojniej, to pogadamy oraz napisze podziękowanie za paczki dziewczynom z Okrzei Zgorzelec.

To już nie pierwsza pomoc polskich wolontariuszek jednostce wojskowej, gdzie służy syn. Latem, gdzie jeszcze stacjonowali na bagnistych terenach, na północnej granicy Ukrainy z Rosją, napisał, że żołnierzom dokuczają tam również komary. Ponieważ wtedy nie udało się  znaleźć we Lwowie środków na komary, zwróciłem się do znajomych miejscowych wolontariuszy.

Andrzej Stećkiw, ze Stowarzyszenia Organizacji Pozarządowych na rzecz Promocji Euroatlantyckiej Integracji Ukrainy „Nasz Wybór” przekazał prośbę wolontariuszkom z organizacji Dziewczyny z Okrzei Zgorzelec. Znaleźli i wysłali również różne środki medyczne, środki higieny oraz konserwy.

Kolejną pomocą od Dziewczyn z Okrzei Zgorzelec przywiózł do Lwowa Marek Rządkowski z Wrocławia.

– Ja już dwudziesty raz w Ukrainie – powiedział. – Jestem przedsiębiorcą. Przyjechali ze mną moi koledzy Andrzej Poch i Robert Woronkowicz. Mamy tu we Lwowie wspaniałych przyjaciół, ludzi, którzy potrafią dystrybuować te dary. Zatrzymaliśmy się tutaj u sióstr józefitek, które wspierają osoby samotne, chorych oraz dzieci.

Andrzej Stećkiw to człowiek-orkiestra – otrzymuje od nas te dary i wie, gdzie i komu je wysłać. A my zbieramy dary w Polsce i przywozimy do Lwowa. Głównie z Wrocławia. W Zgorzelcu Dorota Tyniec zbiera nie tylko od Polaków, też w Görlitz po stronie niemieckiej. Kiedyś to było jedno miasto. Niemcy też pomagają. To jest potrzeba serca. To co przywozimy jest potrzebne ludziom, którzy cierpią i trzeba im pomóc. Tym razem przywieźliśmy, jak to się mówi, od Sasa do Lasa. Dla dzieci paczki świąteczne i zabawki, i ubrania. Są też ubrania ciepłe dla żołnierzy na front. Głównie chodzi o czapki, rękawice, kominiarki, ciepłą bieliznę. I oczywiście skarpety, bo to jest jakby podstawa. Chłopcy tam w okopach marzną. Do tego jeszcze konserwy. No i artykuły medyczne, nici chirurgiczne – wewnętrzne, zewnętrzne do różnych operacji i opatrunki.

 

Pod koniec grudnia syn napisał:

„List z podziękowaniami dla wolontariuszy z miasta Zgorzelec, województwo dolnośląskie.

Pozdrowienia znad brzegów Dniepru w obwodzie chersońskim! Od moskiewskich najeźdźców oddziela nas tylko główna rzeka Ukrainy. Prawie 900 kilometrów dzieli mnie od rodzinnego Lwowa, mojej rodziny i bliskich. Tak daleko od rodzinnego domu wielu z nas musiało świętować Boże Narodzenie, nie w gronie rodzinnym przy stole, ale w gronie towarzyszy broni. Nie odstraszają nas gwizdy pocisków i eksplozje, które słychać zamiast kolęd. A pomocnicy św. Mikołaja pomagają nam pokonywać chłód Wielkiego Stepu.

Tak, mówię to o Was i Waszych niesamowitych paczkach! Czapki, rękawiczki i odzież termiczna są bardzo odpowiednie. W spokojnym życiu jeden lub dwa komplety ciepłych ubrań wystarczą na jedną zimę. Mamy tutaj inne warunki. Czasem nie ma okazji wyprać ubrań, czasem trzeba założyć dwie czapki pod hełmem, żeby nie zmarznąć, a często rzeczy po prostu mogą się zgubić, spalić, zniszczyć. Obecnie jestem w jednostce medycyny bojowej. Naszym zadaniem jest ewakuacja rannych z linii frontu. Doskonale zdajemy sobie sprawę z potrzeb wielu jednostek, dlatego część Waszych ciepłych rzeczy przekazaliśmy jeszcze trzem jednostkom piechoty i jednej jednostce saperów.

Przekazaliśmy im część Waszego ciepła. Osobne podziękowania za termosy! Małe i mocne. Teraz w pojazdach ewakuacyjnych mamy gorącą kawę i herbatę. Taki termos zmieści się w dużych kieszeniach spodni wojskowych. Przystosowałem ładownicę na pasie taktycznym pod termos! Również dziękujemy za konserwy, takie jak przekazywaliśmy latem. Wtedy rozciągaliśmy je przez prawie miesiąc (jedliśmy je jako przysmak). Teraz też przyjemnie urozmaica racje żywnościowe naszym żołnierzom (Dniepr jest niedaleko, ale łowienie ryb nie przynosi skutku, a nawet tuńczyki tu nie pływają, tylko Moskale na łódkach). I pomimo owsiankowo-makaronowo-mięsnego stylu jedzenia, wszyscy mamy ochotę na coś słodkiego, o co również zadbaliście! Dziękuję bardzo za pomoc, tak aktualną, szczerą i potrzebną!

Aleksander Czawaga, sanitariusz plutonu medycznego 150. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej Sił Zbrojnych Ukrainy”.

Źródło: Konstanty Czawaga / Kurier Galicyjski