Co w komentarzach piszczy? Czyli redakcyjny przegląd z przymrużeniem oka

Dzisiaj omawiamy tylko dwa tematy. Dlatego, że i w tym tygodniu wśród artykułów najcześciej komentowanych, jest opisywany w poprzedni piątek planowany „nowy” Kindergeld.

Dzisiaj omawiamy tylko dwa tematy. Dlatego, że i w tym tygodniu wśród artykułów najcześciej komentowanych, jest opisywany w poprzedni piątek planowany „nowy” Kindergeld.

Pierwszym z omawianych tematów jest jeden z artykułów (były dwa) o Polakach zatrzymanych na niemieckich kontrolach granicznych, za niezapłacone wcześniej grzywny, jakie nałożył na nich niemiecki wymiar sprawiedliwości. Nas najbardziej rozbawił wpis „Kobiego”:

Chłop jechał na zarobek do Niemiec, żeby spłacić wszystko.

Szkoda, że takiego zaufania nie ma niemiecka policja federalna. Zwłaszcza wobec tych, którzy nie mają, za co zapłacić. Po co ich sadzać za kratkami w ramach kary zastępczej, może rzeczywiście warto dać im szansę na zapracowanie i spłacenie zaległości? ;)

Pozostałe komentarze w większości są wyrazem oburzenia, że takich kontroli nie ma po naszej stronie. Ich autorzy są przekonani, że równie często wpadaliby niemieccy obywatele mający na pieńku z polskim prawem. Mamy jednak wątpliwości - jak już pisaliśmy jakiś czas temu - patrząc na komunikaty zgorzeleckiej policji, jedyny przypadek, jaki przychodzi nam na pamięć wobec sąsiada zza Nysy Łużyckiej, to zamknięty w samochodzie na parkingu jednego z hipermarketów w upały dzień czworonóg…

Mało tego, czy wiecie, że ostani komunikat o zatrzymaniu w naszym rejonie nielegalnego migranta pochodzi ze stycznia? Czy w takim razie, chociaż do wiosny nie można by odpuścić, lub chociaż poluzować sprzeczne z układem z Schengen kontrole? A może prawda jest taka, że od pewnego czadu przestały one być wyłącznie środkiem do walki z nielegalną migracją?

Drugim najczęściej komentowanym w ostatnim tygodniu przez naszych czytelników tematem była sprawa groźby zamknięcia wielu aptek. Oczywiście posypały się gromy na polityków, a zwłaszcza kompetencje pani Leszczyny zajmującej stanowisko Ministra Zdrowia, jadnak jak słusznie ktoś zauważył, sprawa dotyczy tego, że obecnie apteki są karane za coś, co 7-8 lat temu było zgodne z prawem, a przecież prawo nie działa wstecz!

Jednak na sprawę ciekawie spojrzał „s11”:

Jak zwykle w tym chorym kraju zaczynamy od złej strony, zamiast zmniejszyć popyt na leki to zamykamy apteki. Wystrczyło by zakazać reklam w TV i radiu, plus wziąć za m…ę lekarzy, którzy przepisują leki jak cukierki. W ten sposób zmniejszyłby się popyt, a tym samym nierentowne apteki same by się zamykały.

Można by pomyśleć, że tak mógł napisać ktoś, kto jest młody i zdrowy. Jednak patrząc na dane GUS, coś w tym jest… Jak się okazuje, w naszym kraju jedna apteka przypada w zależności od roku sprawozdawczego na ok. 2500 - 3000 mieszkańców. Plasuje nas to w czołówce. Dla przykładu w Niemczech to ok. 4200 mieszkańców. Francja 4000-4500, a w krajach Skandynawskich to nawet 6000-7000 (sic!) mieszkańców.

Oczywiście ma to przełożenie na ilość spożywanych leków. Jesteśmy w czołówce, jeżeli chodzi o spożywanie antybiotyków oraz leków bez recepty, w pierwszej kolejności przeciwbólowych i zaraz za nimi na choroby sercowo-naczyniowe. O suplementach diety szkoda nawet pisać. Te łykamy, jak napisał wspomniany „s11” niczym cukierki.
Czyli diagnoza wspomnianego czytelnika, jest jak najbardziej właściwa.

Czy jest jednak szansa to zmienić? Skoro jest popyt, to i jest podaż i tutaj nie ma co walczyć z prawami rynku, a co za tym idzie mieć pretensje do właścicieli aptek. Problemem jest wspomniana reklama, tą można ograniczyć, ale co zrobić z tym, że jesteśmy mistrzami w samoleczeniu i wielokrotnie kupujemy i spożywamy leki, które sami uważamy, za odpowiednie?