Przynajmniej na razie… Sprawa z niedzielnego poranku na moście Staromiejskim pokazuje tylko w jakim kuriozalnym momencie znaleźli się nasi zachodni sąsiedzi.
Z jednej strony Niemcy powiedzieli dosyć fali migracji, z drugiej wciąż najwidoczniej nie potrafią zmienić mentalności, w jaką pchnęła ich merkelowska polityka "Willkommenskultur”. Liczba ataków z użyciem noża, ataki terorrystyczne na jarmarki świąteczne, gwałty i kradzieże, doprowadziły do zaostrzenia polityki związanej z używaniem broni, ale także wprowadziły kontrole graniczne.
Z drugiej, w ciagu ostatnich dwóch tygodni chyba we wszystkich niemieckich mediach, toczyła się gorąca debata, którą zapoczątkowała wypowiedź Kanclerza Friedricha Mertza w Poczdamie. Dla tych, którzy nie w znają tematu: Kanclerz podczas wizyty w tym mieście (14.10) został zapytany o sprawy nielegalnej migracji, na co odpowiedział, że od czasu objęcia urządu przez niego liczba nielegalnych migrantów spadła, jednak wciąż są oni „problemem w krajobrazie miejskim”. Po tych słowach rozpętała się burza…
Mertz nazywany został rasistą, a w mediach rozgorzała debata na temat słów kanclerza. Jednak to był dopiero początek… 20 października w siedzibie partii CDU w Berlinie dziennikarze wrócili do słów z Poczdamu, pytając, czy kanclerz przeprosi za to, co powiedział?
Co było dalej - cytujemy za Deutsche Welle: - Słysząc to ostatnie, Friedrich Merz spojrzał na pytającego z uśmiechem i odpowiedział: – Nie wiem, czy ma pan dzieci. A jeśli wśród nich są córki, to proszę zapytać córki, co mogłem przez to powiedzieć. Podejrzewam, że otrzyma pan dość jasną i jednoznaczną odpowiedź. Nie mam nic do odwołania. Przeciwnie i to podkreślam: musimy tu coś zmienić. Nad tym pracuje minister spraw wewnętrznych i będziemy to wdrażać. (…)
– Wielu mówi to samo, ocenia i osądza. Jeszcze raz: zapytajcie swoje dzieci, zapytajcie swoje córki, zapytajcie znajomych i krewnych. Wszyscy potwierdzą, że to problem. Najpóźniej od zapadnięcia zmierzchu.
Kanclerzowi chodzi o to, że w niemieckich miastach jest problem z wysoką przestępczością, nękaniem, a nawet napaściami na tle seksualnym. Problem ze śmieciami i zaniedbaniem. Zwłaszcza po zmroku. A jeśli Merz – jak sam twierdzi – nie ma w tej kwestii nic do odwołania, to jego zdaniem w dużej mierze winni za te warunki są migranci i uchodźcy - podsumowuje DW.
No i w końcu wracamy na „nasz” Most Staromiejski i zdarzenia opisanego przez niemiecką policję federalną w Ludwigsdorfie:
W niedzielę rano, podczas kontroli granicznej na moście Staromiejskim po stronie Görlitz, 35-letnia Polka została poproszona o okazanie dokumentu tożsamości. Kobieta w celu wyciągnięcia dokumentów otworzyła swoją saszetkę i w ten sposób wyszedł na jaw nielegalny gaz pieprzowy. Gaz nie posiadał odpowiedniego oznaczenia i został zabezpieczony, a wobec 35-latki wniesiono zarzuty. Została ona oskarżona o naruszenie ustawy o broni…
O jakie oznaczenie chodzi? O obowiązujące w Niemczech oznaczenie, że to gaz mający na celu obronę przed zwierzętami. Gdy takiego oznaczenia nie ma lub zostało ono usunięte, to taki gaz uznawany jest za broń, a jego posiadanie jest nielegalne.
No cóż, jak widać, czyli nawet gdy kanclerz mówi, że jest źle i niebezpiecznie, trudno się dziwić, że kobiety się boją i noszą ze sobą gaz. Niestety, w Niemczech mogą używać tylko tego z certyfikatem „przeciwko zwierzętom”, a w innym przypadku narażają się na konsekwencje prawne.
Wygląda więc na to, że nie pozostaje nic innego jak trzymać kciuki, żeby wspomniane przez Mertza zmiany jak najszybciej zostały wdrożone, bo jak na razie to niemiecka mentalność i „ordnung muss sein”, przegrywa z przykrą codziennością, do której zresztą sami doprowadzili…