O tym, że po katastrofie na Zalewie Witka coraz większe spustoszenie dotyka pozostałe zbiorniki w powiecie zgorzeleckim już pisaliśmy. Niezaspokojone apetyty wędkarzy, zabieranie złowionych ryb niezgodnie z obowiązującym limitem, powszechne kłusownictwo, a także coraz większe „kłody” rzucane pod nogi Społecznej Straży Rybackiej powodują, że powiększa się liczba osób nieopłacających składek PZW na kolejny sezon. Rodzi się w związku z tym pytanie, czy można w jakiś sposób temu przeciwdziałać?
Kultura braci wędkarskiej pozostawia wiele do życzenia. Zdaniem większości efektem tego jest zlikwidowanie w czasach PRL-u przedwojennych struktur stowarzyszenia wędkarskiego i powołanie w to miejsce powszechnego związku dostępnego dla każdego kogo stać na opłacenie składek.
Solidne egzaminy, nauka etyki wędkarskiej i przekazywanie prawd o poszanowaniu przyrody, tak powszechne w okresie międzywojennym, odeszły do lamusa. Każdy wie, że „egzaminy” sprowadzają się do zapłacenia odpowiedniej opłaty i na tym koniec. Dostaje się odpowiedni świstek i idzie do starostwa po kartę wędkarską. Gdy zaś jakieś koło postanowi rzeczywiście egzaminować kandydatów na wędkarzy, to ci którym się to nie spodoba, wybiorą się do innego koła, gdzie egzaminów nie ma.
Tym samym obecnie mamy do czynienia z postawą, która woła o pomstę do nieba. Nad wodą w większości koczują mięsiarze, których głównym przesłaniem jest to, że muszą zabierać na patelnie wszystko, co złowią bo karta musi się zwrócić. O szanowaniu przyrody też nie ma, co mówić ponieważ znane są przypadki okaleczania ptactwa wodnego, które żerowało w pobliżu łowiska. Wszystko to prowadzi do jeszcze większej degradacji społecznej. Wędkarze, którzy starają się łowić zgodnie z zasadami są obśmiewani przez innych, którzy zasady mają gdzieś, w związku z czym cześć daje sobie zupełnie spokój z tym pięknym hobby, a inni decydują się przejść na „ciemną stronę mocy”, w końcu jak nie ja zabiorę tego małego szczupaczka, to zrobią to inni.
Pozostała jeszcze, najmniejsza część, która z bezsilnością zagryza zęby i która chce walczyć, licząc że można coś zrobić, że może być lepiej. Ich złudzenia odziera jednak prawodawca. Wystarczy na przykład sięgnąć po miesięcznik Wędkarski Świat, by poczytać relacje o tym jak wędkarze walczą o ochronę troci, czy łososi wchodzących na tarło z Bałtyku do tamtejszych rzek. Dowiemy się o tym, że ludzie Ci biorą urlopy i koczują nad woda pilnując tarlisk. Gdy zaś uda im się schwytać kłusowników, to ci najczęściej otrzymują niewielką grzywnę, lub sprawa jest umarzana przez znikomą społeczną szkodliwość czynu. W ostatnim czasie doszła dodatkowa informacja mówiąca o tym, że społeczni strażnicy nie mogą legitymować wędkarzy!
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że doprowadził do tego sam PZW strzelając sobie niemal w kolano, gdyż sam z odpowiednim zapytaniem wystąpił do GIODO. Sprawę opisuje Dziennik Gazeta Prawna i jak na razie nie wiadomo jak to wszystko się skończy, na razie strażnicy kontrolują, ale nie wiadomo, czy nie będzie potrzeby zmiany przepisów.
Sama sprawa społecznej straży to odrębny temat i choć są tam ludzie którym zależy na poprawie obecnego staniu, to nie za wiele mogą zrobić. Mają bowiem w porównaniu do Państwowej Strąty Rybackiej i policji, ograniczone uprawnienia. Najlepiej więc gdyby kontrole prowadzone były wspólnie. Jak to jednak zrobić skoro społecznych strażników,jak podaje DGP jest około 10 tys. a państwowych 90 (sic!). Policja też nie zawsze może i ma środki na to by prowadzić wspólne kontrole.
Czy jest na to rozwiązanie? Dopóki nie zmieni się myślenie tam na górze – to raczej nie. Wędkarze jednak coraz częściej biorą sprawy w soje ręce. Zaczynają dzierżawić wody od samorządów, zagospodarowywać je i zakładając na nich łowiska specjalne. Także u nas są pierwsze sygnały o takich akcjach. Towarzystwo Przyjaciół Nysy Łużyckiej przejęło wodę należącą do Gminy Wiejskiej Zgorzelec w Żarskiej Wsi i coraz lepiej ją zagospodarowuje.
W palnie poza samym miejscem, w którym są ryby, ma powstać też miejsce dla wspólnego rodzinnego odpoczynku na łonie przyrody. Stowarzyszenie planuje też szereg akcji skierowanych do najmłodszych. Mają one polegać nie tylko na samej nauce wędkarstwa, ale także wzorem lat przedwojennych uczyć prawidłowej postawy względem środowiska naturalnego. Osoby chcące skontaktować się z Towarzystwem lub wesprzeć je w ich działalności mogą dzwonić pod numer: 603 391 049.
Jak się okazuje takich akcji jest coraz więcej i kończą się on sukcesem. Samorządy, czy Skarb Państwa widząc, że ich stawy i jeziora są zadbane, czyste i zarybione, nie podpisują kolejnych umów z PZW i przekazują swoje zbiorniki stowarzyszeniem (nie mylić z osobami prywatnymi, których celem jest całkowite wytrzebienie znajdujących się tam ryb). Do czego to doprowadzi nie trudno się domyśleć, a winni temu będą sami wędkarze. Mam jednak nadzieję, że aż takie apokalipsy nie będzie. Czas jednak na to, żeby zmienić swoje myślenie i powiedzieć stanowcze NIE na postępującą degradację naszych wód, jak i samej pasji wędkarstwa.