Miodrag Rajković: Grałem jako rozgrywający. Byłem sprytny (cz.1)

- W młodości grałem na pozycji rozgrywającego i myślę, że nie byłem jakoś specjalnie dobry, ale należałem do grupy mądrych i sprytnych zawodników. Poziom koszykówki nie stał więc na bardzo wysokim poziomie, dlatego podjąłem decyzję, aby pójść na uniwersytet i tam kontynuować swoją edukację - mówi w pierwszej części rozmowy Miodrag Rajković, którego zespół już dziś o godz. 18.00. podejmie Anwil Włocławek w drugim meczu półfinału PLK.

- W młodości grałem na pozycji rozgrywającego i myślę, że nie byłem jakoś specjalnie dobry, ale należałem do grupy mądrych i sprytnych zawodników. Poziom koszykówki nie stał więc na bardzo wysokim poziomie, dlatego podjąłem decyzję, aby pójść na uniwersytet i tam kontynuować swoją edukację - mówi w pierwszej części rozmowy Miodrag Rajković, którego zespół już dziś o godz. 18.00. podejmie Anwil Włocławek w drugim meczu półfinału PLK.

Bartosz Seń: Dlaczego odnalazł się Pan akurat w roli trenera?

Miodrag Rajković: Od początku miałem kontakt z koszykówką. Po kilku latach gry rozpocząłem studia na Wydziale Sportu i Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Belgradzkiego. Od początku nie wiedziałem, że chcę zostać akurat trenerem, ale zawsze chciałem znaleźć dla siebie jakieś miejsce w koszykówce, wiec gdy przestałem grać, to nauka na uniwersytecie była naturalną koleją rzeczy. Mój pierwszy trener był moim bardzo bliskim kolegą, wiec poświęcał mi wiele czasu i uczył koszykarskiego rzemiosła od podstaw. Już na pierwszym roku na uniwersytecie zacząłem pracować z młodymi zawodnikami, a mając niespełna 22 lata rozpocząłem pracę jako asystent trenera w klubie BC Tadic.

Podczas jednego z meczów ze Stelmetem trafił Pan do kosza z okolicy ławki rezerwowych. To było odzwierciedlenie Pańskich koszykarskich umiejętności?

- W ciągu jednego dnia potrafię oddać kilkanaście rzutów do kosza, więc nie był to dla mnie żaden problem, aby wtedy trafić. Codziennie mam do czynienia z piłką. W młodości grałem na pozycji rozgrywającego i myślę, że nie byłem jakoś specjalnie dobry, ale należałem do grupy mądrych i sprytnych zawodników. Grałem jako kadet, junior, a później występowałem w drugiej lidze serbskiej, zbliżonej poziomem do pierwszej ligi w Polsce. Poziom koszykówki nie stał więc na bardzo wysokim poziomie, dlatego podjąłem decyzję, aby pójść na uniwersytet i tam kontynuować swoją edukację.

Jaka jest różnica pomiędzy szkoleniem zawodników w seniorskiej i młodzieżowej koszykówce?

- Gdy pracujesz z takim zespołem jak PGE Turów to sukcesem jest osiągniecie tego, czego nikt w tym klubie jeszcze nie dokonał. Jeżeli pracujesz w koszykówce młodzieżowej to osiągasz sukces, gdy zauważysz, że twój zawodnik rozwija się i gra na coraz wyższym poziomie. Nie liczy się tylko pierwsze miejsce w tabeli w rozgrywkach juniorskich, choć z tego oczywiście również możesz czerpać ogromną satysfakcje.

Wielokrotnie przychodził Pan na konferencję prasowe z szalikiem PGE Turowa. To dość niespotykany gest ze strony trenerów w Polskiej Lidze Koszykówki.

- Ten szalik otrzymałem od Józefa Kozłowskiego, przewodniczącego Rady Nadzorczej naszego klubu. Wiem, że zawsze jest na konferencji i lubi, podobnie tak jak ja, gdy mam ten szalik na sobie. Zawsze przychodzę na konferencje prosto z szatni. Gdy zabieram stamtąd kurtkę, szalik zazwyczaj upada na podłogę, więc pierwszą reakcją i moją myślą jest to, że zabiorę go ze sobą na konferencje. Jestem reprezentantem klubu, więc ten gest jest jak najbardziej na miejscu.

Nie miał Pan problemów z aklimatyzacją w Zgorzelcu, który należy raczej do grona niewielkich i spokojnych miast?

- Wrocław jest trzy razy mniejszy od Belgradu w którym spędziłem większość życia i też nie miałem tam problemów z aklimatyzacją. Naprawdę czasami lepiej jest pracować w mniejszej miejscowości. Zarówno w Polsce, jak i w Europie koszykówka nie jest dla dużych miast. Oczywiście istnieją tak znane ośrodki jak Ateny, Barcelona, Pireus, czy Madryt, ale bardzo często dobre drużyny wywodzą się z małych miejscowości. Przykładem może być BC Hemofarm.

Zgorzelec to specyficzne miejsce, które od lat czeka na upragniony, złoty medal mistrzostw Polski. Czy w związku z tym nie odczuwa Pan presji?

- Presja to część naszej pracy. Każdy potrafi sobie chyba przecież wyobrazić jaki wpływ na rozwój karier naszych koszykarzy może mieć ewentualny sukces osiągnięty przez nasz zespół tutaj w Zgorzelcu. Największą presję mogę wytworzyć sam dla siebie i jest ona większa od tej z którą mam do czynienia ze strony kibiców i środowiska zewnętrznego. Wszystko poświęcamy kibicom Turowa. To dla mnie bardzo wiele znaczy, gdy widzę, że nasza wspólna, ciężka praca potrafi uszczęśliwić kilkaset osób. Zawsze chcę zrobić coś szczególnego dla ludzi, którzy dopingują mnie i moją drużynę.

Jak lubi Pan spędzać wolny czas w Zgorzelcu? Czy to miasto przypadło Panu do gustu?

- Nie dysponuje wolnym czasem, ale jeżeli spełniasz się w swojej pracy, to nie stanowi to dla ciebie żadnego problemu. Wydaje mi się, że życie w Zgorzelcu nie ma tak naprawdę większych minusów. To miasto cały czas się rozwija. Powstają lub odnawiane są hotele, nowe centra handlowe, parki, place zabaw dla dzieci. Zauważyłem również wiele rekonstrukcji starych, historycznych budynków. W trakcie budowy jest także bardzo ważna dla naszego klubu nowa hala sportowa. Dzieje się naprawdę dużo. Jeżeli nie będzie to reklama, to szczerze przyznam, że bardzo lubię spędzać czas z członkami naszego zespołu i klubu w Restauracji Espresso oraz w Afirmacji. Brakuje mi jednak w Zgorzelcu typowego irlandzkiego pubu.

Czy to prawda, że Pańska domowa kolekcja DVD ogranicza się tylko do płyt z zapisem meczów koszykarskich?

- Filmy oglądam tylko w autobusie podczas podróży, ponieważ zawodnicy bardzo to lubią i zawsze wybiorą dla nas coś ciekawego. Czasami obejrzymy też coś z żoną tuż przed snem. To tak naprawdę jedyny moment, kiedy mam do czynienia z prawdziwym filmem. Codziennie oglądam płyty i kasety z naszymi meczami i pojedynkami naszych rywali.

Jakim sposobem na Pańskiej półce znalazły się powieści Sienkiewicza?

- Rodzice zadbali o to abym miał kontakt z literaturą. W naszej okolicy znajdowała się biblioteka w której było ponad tysiąc książek. Gdy jako młody chłopak siedziałem bezczynnie w domu, to tato zawsze podkładał mi coś do czytania. „Pan Wołodyjowski” był pierwszy. Później byłem już zafascynowany Sienkiewiczem. Następne w kolejce były „Quo Vadis” i „Potop”. Bardzo lubię czytać historyczne książki, szczególnie te dotyczące Polski.

A jak to się stało, że pasjonat koszykówki otrzymał stopień oficera?

- Chcąc nie chcąc przed rozpoczęciem studiów musiałem odbyć służbę wojskową. To było normalne w moim kraju. Spędziłem w Zadarze w armii cały rok. Była to swego rodzaju szkoła wojskowa, więc nie panowała w niej tak rygorystyczna dyscyplina jak w normalnej armii. Po jej ukończeniu otrzymałem jednak stopień oficera, obecnie w stanie spoczynku.

Druga część rozmowy z trenerem Miodragiem Rajkoviciem dotycząca zagadnień związanych z prowadzonym przez niego zespołem, wielu wyrzeczeń jakich wymaga praca szkoleniowca oraz porównania życia w Serbii i w Polsce zostanie opublikowana we wtorek.